05 lut, 2011
Normalni Irańczycy w nienormalnym Iranie / Motorem przez Azję
Zamieszczony przez: Sopoton w: Sopocianie
„Baszan”
Reportaż w czterech odcinkach. Odcinek 2.
Normalni Irańczycy w nienormalnym Iranie
„Mieli cały ten system w dupie.”
Kolejnym etapem tej podróży był Iran. Najciekawsze dla Baszana były kontakty z miejscowymi studentami poznanymi dzięki internetowej społeczności Hospitality Club. Dały one zupełnie inny obraz tego kraju niż ten znany z telewizji. Ekipa do Teheranu przyjechała pociągiem sypialnym. Z dworca odebrali ich studenci. Samochodami udali się do mieszkania jednego z nich. Baszan tak wspomina to spotkanie:
„Już jadąc kilka km na chatę skumaliśmy, że delikatnie mówiąc nie przepadają za swoim prezydentem i całym tym reżimem, a mówiąc dokładnie to mieli cały ten islam w dupie. Okazało się, że chata jednego z tych studentów jest wolna, bo starzy wyjechali do Mekki, więc zrobiliśmy imprezkę. Podjechaliśmy ze studentami na melinę, kupiliśmy jakiś alk i zamelinowaliśmy się u nich w tej wolnej chacie. Trochę to było ryzykowne, bo za posiadanie alkoholu grozi tam kara publicznej chłosty i jakieś więzienie, no, ale cóż tam. Bardzo fajne to spotkanie było. Okazało się, że kolesie są bardzo „kumaci”. Znają polskie kino, nawet dość dobrze, słuchają normalnej muzy, normalnie się ubierają. Po prostu normalni ludzie, tylko urodzili się w nieco mniej normalnym kraju”.
Motorem przez Azję
„W promieniu 300 kilometrów tylko step i jacyś hodowcy wielbłądów”
Ostatnią podróżą Baszana była wyprawa przez Azję na motorach. Pomysł rodził się głowach naszych podróżników od dawna. Mieli oni za sobą już wiele różnych wypraw. Mniejszych i większych. Pojawiło się uczucie zwykłej nudy. Takie zwykłe podróże już im nie wystarczały. Publiczny transport i uzależnienie od innych to już nie dla nich. Inspirowały ich także spotkania z innymi podróżnikami. Wyprawy motorowe w te rejony to dość częsta praktyka. Chęć bycia niezależnym to było coś dla nich. Chociaż jak twierdzi Baszan i podróżowanie publicznym transportem bywa ciekawe.
Zdarzyło mu się w Pakistanie łapać na stopa pociąg towarowy. Na pociąg, którym mieli się z kolegą zabrać, musieliby czekać kilka godzin. Widząc przejeżdżający towarowy podbiegli i go zatrzymali. Podróż spędzili w elektrowozie z maszynistami.
„Pierwszy raz jechałem elektrowozem chińskiej produkcji.” – żartuje Baszan.
Pierwszą osobą, którą krzyknęła: „Jedziemy motorami do Azji!”, był Sebaka. To on był największym entuzjastą. Baszan nie wiedział, czy chce w tym uczestniczyć. Myślał, że może czas się ustabilizować. Normalna praca itp. Stwierdził jednak, że jeśli teraz tego nie zrobi, to już nigdy i nie może go to ominąć. Baszan miał pewne obawy. Nigdy wcześniej nie jeździł na motorze.
Prawo jazdy na motor zrobił miesiąc przed wyprawą. Nie bał się samej wyprawy. Tego, że to daleko i że egzotyczne kraje. Miał już duże doświadczenie. Mógł się skupić na sprawach motocyklowych, a reszta to nie był problem. Życie w namiocie już miał przetrenowane.
Jak pierwszy raz zobaczył ten motocykl w garażu, to stwierdził: „o kurde, jaka locha”. Pojemność silnika 3 razy większa od tego, na którym się uczył. Na początku czuł się na motorze niepewnie, ale po paru tysiącach kilometrów już wszystko robił automatycznie.
Zdarzały się awarie, konieczne były regulacje. Sebaka spalił sprzęgło na stepie w Kazachstanie. Nie wiedzieli, co robić. W niedalekiej wiosce spotkali innych Polaków na motorach. Ta ekipa znała się na mechanice i pomogła im w diagnostyce. Części trzeba było ściągać z Polski. Zostali uziemieni na 10 dni w
„naprawdę chujowym miejscu. W promieniu 300 kilometrów tylko step i jacyś hodowcy wielbłądów”.
Wypożyczyli, więc jeepa i pojechali zobaczyć Jezioro Aralskie.
Przygotowania do wyprawy trwały bardzo długo. Największy problem był z finansami. Wyprawa nie miała żadnych sponsorów. Wszystko z własnej kieszeni. Baszan przez półtora roku pracował w Dani, by zarobić na tę wyprawę. Motory zostały zakupione w Anglii i w Niemczech. Koszty były ogromne. Zakupy, prawo jazdy, wizy załatwiane przez specjalistyczną firmę. Co do wiedzy to nie musiał się przygotowywać. Ogólną już miał. Ekipa czasem korzystała z przewodników „Lonely Planet” by trafić do hostelu czy innego konkretnego miejsca.
„Czasami fajniej nie mieć informacji, bo nie ma się stereotypów.” – stwierdza.
Baszan najczęściej wspomina ludzi, których poznał w podróży. Najważniejsze osoby, z którymi zapewne utrzyma kontakt to Polacy. Ekipa spotykała naszych rodaków na każdym kroku. Na Jedwabnym Szklaku poznali rowerzystów Roberta i Anię. Przez około tydzień jechali z motocyklistą z Krakowa. Baszan tak go opisał: „40 lat, zajebisty koleś.”
W Rosji poznali Siergieja. Zielarza i kręgarza. Pozwolił im ustawić u siebie namioty i poczęstował ałtańską herbatą. W Malezji Baszan poznał chłopaka z Gdyni i utrzymuje z nim kontakt do dziś. W Azerbejdżanie spotkali „zakręconych” Słowaków na motorach Jawa 50.
Często korzystali z pomocy internetowych społeczności „Couch Surfing” i „Hospitality Club”, co owocowało wieloma kontaktami z miejscowymi. W Thibilisi poznali dziewczynę, z którą byli na imprezie. Wrócili do jej mieszkania w nocy będąc już pod wpływem alkoholu. Okazało się, że jej ojciec czeka na nich z kolacją i koniaczkiem. Musieli pić dalej.
Z Gruzją łączy się jeszcze jeden ciekawy fakt. Otóż rodzi się tam coś na kształt kultu Lecha Kaczyńskiego. Baszan na każdym kroku napotykał różne tego przejawy. Tam każdy wie, kim był Lech Kaczyński i co dla Gruzji zrobił. Chyba nie będzie przesadzą, jeśli użyję stwierdzenia, iż jest on narodowym bohaterem Gruzinów. Ołtarzyk gdzie, obok świętych obrazków stało zdjęcie polskiej pary prezydenckiej, jest tego najczytelniejszym przejawem.
Część trzecia: Afganistan